Prosto z ...

Zjawiskowa Alicia Keys

To chyba jedna z najbardziej utalentowanych muzycznie wokalistek na świecie. Trzyoktawowy głos, własna gra na fortepianie, teksty i muzyka pisana własną ręką. Do tego koncertowa oprawa idealnej grafiki, scenerii i wspaniałych muzyków towarzyszących. Ten właśnie spektakl przyszło nam nareszcie obejrzeć w Warszawie.
 

A wszystko było wyjątkowo źle reklamowane. O nadchodzącym koncercie Alicii Keys usłyszałam zupełnie przypadkiem, kiedy przeglądałam Internet szukając zupełnie czegoś innego. Usłyszałam, przeczytałam i pobiegłam do kasy biletowej. Taka gratka muzyczna trafia się u nas raz na kilka lat, obowiązkiem każdego szanującego się słuchacza jest więc w koncercie uczestniczyć.

I przyznam, że było warto. Każdej chwili wystanej w kolejce i każdej wydanej złotówki. Warto było już  od samego supportu. Alicia przywiozła ze sobą własnych muzyków, takich którzy bezbłędnie rozgrzali publiczność przed gwiazdą wieczoru. Mieliśmy więc Jermaine Paula, towarzyszącego zresztą głównej gwieździe w chórkach, byli też AMW DJs, który w ciągu 5 minut sprawił, iż wszyscy skakaliśmy do góry. Dosłownie. I to niejednokrotnie machając rękami.

A potem pojawiła się ONA. I małe znaczenie miał już wtedy support, jeszcze mniejsze wszystko dookoła. Ubrana w błyszczącą koszulkę i  czerwone spodnie, Alicia od razu zaczęła od jednego z największych hitów ostatnich miesięcy. Po „Go Ahead”, śpiewane zresztą przez cały Torwar jej potężny głos zabrzmiał w największych przebojach, takich które śpiewał już cały świat. Nie zawiedli się ci, którzy czekali na hity. Był więc oczywiście „A Diary”, „A woman’s worth” , „No one” czy też nieśmiertelny już „Fallin’”, zaśpiewany lirycznie, modelowo i absolutnie wspaniale. Alicia nie ograniczyła się jedynie do odtworzenia swoich piosenek, do większości z nich wyszukała nowe aranżacje, niektóre znane z jej płyty „Unpluggged”. Było nowocześnie, było lirycznie, bez przerwy było ciekawie. Głos księżniczki soulu górował nad wszystkimi. I tak przez niemal dwie godziny.

Dwie godziny, które zresztą minęły niemal niepostrzeżenie. Jako jedna z nich, jestem dozgonnie wdzięczna reszcie publiczności, za to że zgotowała Alicii tak niesamowite, ciepłe i entuzjastyczne przyjęcie, od samego początku aż do niejednego bisu. Owacjom i okrzykom nie było końca. To nie był tani bilet. Ale – z perspektywy obejrzanego show – zapłaciłabym znacznie więcej, aby móc  na Alicię jeszcze wrócić.

Marta Czabała

>>>powrót


 
Polityka Prywatności